Tajemnicza infekcja z Covid-19 w tle…

Na początku października planowałem napisać post, który miał rozpocząć całą serię nowych wpisów o RZS, które miały pokazywać się cyklicznie na blogu. Taki był plan. Niestety tajemnicza infekcja, która mnie rozłożyła i nie pozwalała przez 2,5 tyg. normalnie funkcjonować wszystko pokrzyżowała.

Zacznijmy jednak od początku. We wtorek 6.10 pojawiło się u mnie dziwne osłabienie, ból stawów i mięśni oraz nieprzyjemny dyskomfort podczas jedzenia. Był to lekki ból dziąseł, który codziennie się nasilał. Nie był jednak jakiś straszny. Przy spożywaniu posiłków czułem lekkie pieczenie i kłucie. Co ciekawe, nigdy nie miałem problemów z dziąsłami. Raz na pół roku chodzę do dentysty na kontrolę (no bo wiadomo – RZS), więc nie mogło to być nic groźnego. Wszystko było w miarę ok aż do soboty 10.10. Wtedy nastąpiła pierwsza petarda. Pojawiła się u mnie ni stąd ni zowąd bardzo wysoka gorączka – 38.7 C. Co najlepsze – nie czułem się jakbym ją miał.

Ponieważ wszem i wobec mówi się o Covidzie, to nie wiedząc co mi jest postanowiłem profilaktycznie zachować się jak wzorowy obywatel i odizolować od znajomych i rodziny. Nie mogłem niestety zadzwonić do przychodni i umówić teleporady z lekarzem rodzinnym, ponieważ to była sobota. Zacząłem więc dzwonić tam gdzie mogłem:

  • Sanepid – 3 dni próbowałem się dodzwonić do nich, ale nikt nie odbierał
  • Infolinia NFZ – gdy się dodzwoniłem byłem 18 w kolejce. Po 30 min. czekania w końcu odebrała mój telefon miła Pani konsultantka, która doradziła mi tylko kontakt z nocną/weekendową pomocą lekarską i ew. telefon na pogotowie w momencie zaostrzenia objawów.
  • Nocna/weekendowa pomoc lekarska – tam lekarz kazał mi dotrwać do poniedziałku i iść po prostu do rodzinnego. Gorączkę miałem zbijać paracetamolem.

Gdy przyszła sobotnia noc zaczął się wtedy największy hardkor. Temperatura rosła i doszła do 39.6. Telepało mną niemiłosiernie. Zbijałem ją cały czas paracetamolem (nigdy nie obżarłem się go tyle co w ciągu pierwszych 3 dni choroby). Do tego doszedł nieprawdopodobny ból dziąseł, które zaczerwieniły się, opuchły, stały się tkliwe i nie pozwalały na to, bym cokolwiek mógł zjeść a nawet wypić. Noc była naprawdę tragiczna. Do bólu, osłabienia i gorączki doszła straszna potliwość. Zmieniałem koszulki chyba ze 4 lub 5 razy. Jakoś jednak dotrwałem do poranka.

Niedziela jednak nie była lepsza. Ponieważ nic nie mogłem jeść to przeszedłem w pełni na dietę płynną (woda, jogurty, serki homogenizowane). W ciągu 6 dni schudłem 4.5kg (najszybsza i najskuteczniejsza dieta jaką miałem w życiu). Do tego, jak na złość doszedł suchy kaszel i ból gardła.

Wkurzony, obolały i rozgorączkowany (cały czas 38.5-39 mnie trzymało) jakoś przetrwałem do poniedziałku. Zadzwoniłem z rana do przychodni i umówiłem się na teleporadę. Dwie godziny później skontaktowała się ze mną pani doktor i po zebraniu pełnego wywiadu, stwierdziła że może być to jakaś wirusówka (eureka!). Nie przepisała mi jednak żadnych leków, każąc w dalszym ciągu gorączkę zbijać paracetamolem i robić płukanki na dziąsła. Dodatkowo, ponieważ jestem w grupie ryzyka i pojawiły się u mnie dwa symptomy Covid-19 (gorączka > 38.5 C oraz kaszel) to dała mi skierowanie na test covidowy.

Samo wydawanie skierowania to był jakiś żart. Lekarka była centralnie wkur…ona, bo system, przez który miała zlecić skierowanie najpierw nie chciał przyjąć wywiadu ze mną jako pacjentem (ograniczona ilość znaków), potem się zawiesił a na koniec w ogóle przestał działać. Tym samym po ok. 25 minutach w końcu otrzymałem kilkucyfrowy numerek zamówienia, który miałem podać w punkcie wymazu.

We wtorek (13.10) z samego rana, z 38.5 st. temperaturą i dreszczami pojechałem na ten pieprzony wymaz. Wybrałem punkt mobilny Drive Thru na warszawskim Ursynowie. Na miejscu byłem jakieś 45 min. przed otwarciem i ku mojemu zdziwieniu byłem ok. 60 w kolejce (potem okazało się, że dzienny limit przyjęć pacjentów na NFZ to 120). Co ciekawe, sam punkt już funkcjonował, mimo iż oficjalnie miał być czynny od 8:00 (ja byłem ok. 7:15).

Jak to wszystko wyglądało możecie powyżej zobaczyć na zdjęciach. Sytuacja była naprawdę nieciekawa. Mimo, iż sam punkt był dla zmotoryzowanych, to w kolejce stali również zwykli ludzie (kobiety, mężczyźni, matki z dziećmi) z parasolkami i czekali między autami na swoją kolej (dramat!). Nie zazdroszczę tym, którzy tak jak ja byli rozgorączkowani i czuli się jakby ich ciężarówka potrąciła.

Czy musiałem się jakoś specjalnie przygotować na badanie diagnozujące COVID-19? Tak. Musiałem pojechać na czczo, nie mogłem myć zębów, płukać buzi ani nawet pić wody. Gdy po ok. 50 min. czekania przyszła moja kolej (w międzyczasie otrzymałem do wypełnienia specjalny formularz, który odbierano podczas wymazu) podjechałem do wyznaczonego punktu (karetki). Wymaz trwał ok. 10 – 15 sekund. Nie był wcale straszny. Materiał pobrano mi z gardła i obydwu dziurek nosa. Jedynym nieprzyjemnym momentem był odruch wymiotny, który mnie złapał gdy diagnosta pobierał próbkę z gardła (wsadził ten patyczek naprawdę głęboko). Wynik miałem otrzymać w ciągu 24h. Po badaniu otrzymałem karteczkę ze specjalnym numerem zlecenia i stroną www Diagnostyki, na której mogłem sprawdzić wynik (szedł on z automatu do ogólnego systemu NFZ, dzięki czemu moja rodzinna również dostawała info).

Po powrocie do domu, ze względu na ciągły ból nie mogłem czekać bezczynnie na wynik. Zacząłem dodatkowo dzwonić po lekarzach prywatnych (internistach, reumatologach i stomatologach). Niestety ze względu na gorączkę i kaszel nikt nie chciał mnie przyjąć. Byłem zmuszony czekać do ogłoszenia wyniku na COVID-19. W międzyczasie po prostu zwijałem się z bólu. I to nie jest przenośnia. Będąc 17 lat chorym na RZS nigdy nie czułem tak ogromnego, przeszywającego bólu. Doprowadzał mnie do szaleństwa. Nie mogłem przez niego normalnie funkcjonować, bo jedząc cokolwiek czułem jakbym jadł żyletki. Jedząc głupi jogurt miałem szklanki w oczach.

Na szczęście byli przy mnie rodzina i przyjaciele. Z tego miejsca pragnę bardzo podziękować w szczególności 5 osobom, które mnie wtedy turbo mocno wspierały: mojemu tacie i mamie, mojej dziewczynie i dwóm koleżankom (panie A. i J.), które były armią wsparcia. Było ono dla mnie bardzo istotne, dlatego dziękuję, że byliście przy mnie i że jesteście tak wspaniali.

Wracając do tematu, wszystko ruszyło się w końcu w czwartek (15.10). Wtedy późnym wieczorem przyszedł wynik badania covidowego, który na szczęście okazał się negatywny. Dzień później (półtora tygodnia od wystąpienia pierwszych objawów) w końcu zechciał mnie obejrzeć lekarz rodzinny. Jedyne jednak co zrobił podczas wizyty to zajrzał do gardła i zbadał temperaturę. Po wszystkim wystawił skierowanie do szpitala, podejrzewając że sama infekcja pojawiła się na tle związanym z zaburzeniami mojego układu immunologicznego. Dostałem skierowanie do szpitala, do Instytutu Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji przy ul. Spartańskiej z dodatkowym wskazaniem na przebadanie mnie w kierunku tocznia. Pojawiło się bowiem przypuszczenie, że ostry przebieg infekcji i jej dziwny charakter może być spowodowany pojawieniem się u mnie drugiej choroby reumatycznej (mmmmmm pysznie kuźwa!).

Pojechałem więc na Spartańską (szpital zatrzymał się chyba w latach 90-tych) i po kilku przygodach związanych z czekaniem w izolatce (mimo negatywnego wyniku na COVID-19) i 40 min. oczekiwaniu na lekarza, w końcu dostałem informacje o tym, że ok. 4.11 najprawdopodobniej zostanę przyjęty na oddział. Mam jednak czekać na telefon z potwierdzeniem terminu i ew. dzwonić na początku listopada (co muszę zrobić, bo ze szpitala do teraz [2.11] nikt się nie odezwał).

W międzyczasie, jak już nieco lepiej się poczułem byłem prywatnie u reumatologa, który po turbo obszernym wywiadzie, konsternacji na sposób prowadzenia mnie przez reumatologa ze szpitala z MSW, zlecił mi standardowe badania (również pod katem tocznia), prześwietlenie płuc oraz dał skierowanie na cito, na leczenie biologiczne. Badania zrobiłem od razu a ich wynik miałem jeszcze tego samego dnia. OB-40, CRP-29. Najgorsze wyniki, jakie miałem od początku mojego chorowania. Wiem, że dla części z Was te wyniki są pewnie zajebiste, ale ja przez 17 lat nie przekraczałem skali 10 pkt. dla obydwu czynników. Coś więc niepokojącego dzieje się w moim organizmie.

Jak jest teraz? Obecnie czuję się dobrze. Dziąsła przeszły, nie mam ani kaszlu, ani gorączki. Pojawiła mi się jednak dziwna swędząca wysypka na dłoniach – być może spowodowana stanami zapalnymi przy RZS-ie. Wróciłem jednak do pracy. Jestem obecnie tylko na sterydach (Metypred – 8mg). Lekarze ze Spartańskiej kazali mi całkowicie odstawić Methotrexat oraz Salazopiryne EN, ponieważ podejrzewają, że to co się stało mogło być skutkiem ubocznym przyjmowania któregoś z tych leków (reakcja alergiczna). Sytuacja jest więc przezajebiście ciekawa – prażę popcorn i czekam na dalszy rozwój wydarzeń.

Szczerze pisząc, to nie mogę doczekać się już aż wezmą mnie na warsztat, przebadają, posprawdzają co działa dobrze a co źle i ustawią odpowiednie leczenie.
Nie będę ukrywał, że jestem wkurw…ny na to wszystko, co mi się przydarzyło. Jestem wkur…ony na to, że obecnie pacjenci niecovidowi w Polsce nie mają dostępu do służby zdrowia (za wyjątkiem prywatnej). Skandalem jest, że pacjent który potrzebuje pomocy czeka 1,5 tygodnia aż ktokolwiek zechce go obejrzeć i czasami nawet negatywny wynik testu covidowego nie jest w stanie tego zmienić.

Mój apel do Was reumatycy. Dbajcie o siebie bardzo, bo nasza służba zdrowia jest w totalnej dupie. To co zgotował nam rząd to jedna wielka paranoja. Współczuje wszystkim medykom, trzymam za nich mocno kciuki a jak trzeba będzie to i finansowo, obiadowo lub jakkolwiek inaczej będę ich wspierał. Bo, żeby pracować w takich warunkach i pod takim ciśnieniem jaki oni mają, to trzeba być herosem przez duże H.

Dużo zdrówka.

Pozwól mi lepiej pisać. Oceń mój wpis SłabyPrzeciętnyŚredniCiekawyBardzo ciekawy (11 oddanych głosów. Średnia ocena: 4,73 )

Loading...