Wstrzymane leczenie RZS i co dalej…

Jak wiecie z mojego ostatniego wpisu, jestem obecnie w procesie leczenia na dość sporym zakręcie. Na początku października przeszedłem dosyć mocną i dziwną infekcję wirusową, która rozłożyła mnie na łopatki, przy okazji fundując test na COVID-19 i pozwalając na to, by przekonać się, że nasza służba zdrowia nie istnieje. Kiedy już sytuacja się naprostowała i myślałem, że jestem na dobrej drodze do rozwiązania swoich zdrowotnych problemów znowu wszystko się skomplikowało

 „Dramat” – w zasadzie tymi słowy, mogę określić moją obecną sytuację w jakiej się znalazłem. Dramat. Nic innego specjalnie nie przychodzi mi na myśl. Po wizycie w Instytucie Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji byłem przekonany, że wiem na czym stoję. Nie miałem koronawirusa, dostałem przydział na łóżko szpitalne i konkretny termin hospitalizacji, wstrzymano mi leczenie wprowadzając tylko sterydoterapię – coś więc się konkretnego działo. Teraz trzeba było tylko poczekać dwa tygodnie do 4.11 i iść do szpitala na kompletne badania i diagnostykę.

Czekałem więc te dwa tygodnie, z niecierpliwością odliczając każdy kolejny dzień i przy okazji oczekując telefonu z potwierdzeniem terminu hospitalizacji. Do końca października nikt z Instytutu się ze mną niestety nie skontaktował, dlatego postanowiłem sam zadzwonić.

Jak zadzwoniłem, to okazało się, że przyjęcia zostały wstrzymane, hospitalizacje zawieszono i tymczasowo Izba Przyjęć nie funkcjonuje.  Powodem był albo pacjent covidowy, którego znaleziono na oddziale albo przygotowania do częściowej zmiany Instytutu na Spartańskiej w oddział zakaźny (a przypominam, że jest tam Geriatria). To tylko domysły bo pani z rejestracji była wyjątkowo tajemnicza. Tak więc czekałem 2 tygodnie po nic.

Czy się zdenerwowałem? Tak. Czy bardzo? Bardzo. Czy ch…. mnie strzelił? Strzelił. I najgorsze, że nie miałem na to żadnego wpływu. „Niech Pan dzwoni za jakiś czas i się dowiaduje jaka jest sytuacja” – usłyszałem na odchodne. Super.

Na szczęście będąc przezornym, wcześniej zamówiłem sobie wizytę prywatną u reumatologa, która odbyła się kilka dni po tym całym cyrku. Lekarz podtrzymał mi sterydoterapię (8 mg Metypredu), dołączając przy okazji leflunomid (20 mg) – Aravę. Zajrzał też w moje badania, stwierdzając niedokrwistość i mocne minima w w innych wynikach. Muszę swój organizm więc wzmocnić. Dodatkowo – co mnie bardzo ucieszyło i było chyba najlepszą wiadomością w listopadzie – wykluczył na chwilę obecną tocznia (na podstawie szczegółowych wskaźników z czynnika ANA-2). Na szczęście nie przytelepało się do mnie to choróbsko, a więc mały krok do przodu. Reumatolog na koniec zapisał mi badania do zrobienia za 4-6 tygodni + rentgen płuc na wszelki wypadek (bo ostatni raz robiłem ponad 2 lata temu).

Podsumujmy więc moją sytuację:

  • od miesiąca nie biorę Salazopiryny i MTX.
  • jestem na sterydach i zaczynam terapię leflunomidem.
  • mam totalnie wstrzymaną hospitalizację.
  • jestem zdany tylko na teleporady w ramach MSWiA, w którym do tej pory się leczyłem
  • bulę 170 zł za wizyty prywatne + 200 zł za badania z krwi, bo państwowo nie da się tego zrobić (reumatolog z MSWiA nie chciała mi zlecić badań, zrzuciła to na lekarza domowego).
  • przeszedłem nieznaną infekcję, która rozłożyła mnie na 2 tygodnie i miesiąc po niej dalej nie wiem co mi było.
  • obecnie w zasadzie czekam, ale nie wiem na co, bo hospitalizacja reumatyka w czasach covid będzie pewnie mogła odbyć się tylko w przypadku zagrożenia życia (oczywiście to sarkazm, ale uzasadniony!).

A ja się po ludzku pytam, jak obolały pacjent z chorobą przewlekłą, na co idą moje składki na NFZ i co mam robić dalej skoro wszystko zamykają, dostępu do państwowego lekarza nie mam i nie wiem jak dalej będę leczony w perspektywie dłuższej niż miesiąc … Hmm?  

Pozwól mi pisać lepiej. Oceń mój wpis SłabyPrzeciętnyŚredniCiekawyBardzo ciekawy (10 oddanych głosów. Średnia ocena: 5,00 )

Loading...