Pierwszy miesiąc leczenia biologicznego za mną

Dzisiaj mija dokładnie 5 tygodni odkąd nieprzerwanie przyjmuje lek biologiczny na reumatoidalne zapalenie stawów. Szczerze pisząc myślałem, że zacznie on działać o wiele szybciej, ale jak się okazuje, muszę uzbroić się w cierpliwość.

Od 22 lipca, tydzień po otrzymaniu drugiej dawki szczepionki przeciwko koronawirusowi, zacząłem przyjmować lek biologiczny baritycynib. Są to tabletki, które biorę doustnie jeden raz dziennie. W dniu dzisiejszym mija piąty tydzień leczenia i jeśli miałbym ocenić jego efekty na teraz, to są niestety marne.

Lekarze, co prawda, ostrzegali mnie że aby móc wiarygodnie ocenić ich skuteczność w moim przypadku trzeba koniecznie odczekać trzy miesiące. Jestem więc w jednej trzeciej drogi do efektu finalnego, ale problem w tym że nie czuję żadnej różnicy między tym co było pod koniec czerwca (gdy byłem bez leków) a dniem dzisiejszym.

Pewnie patrzę na to trochę, przez pryzmat rozmów ze znajomymi, którzy będąc na innych lekach biologicznych (iniekcyjnych), mówili że czasami już po pierwszym zastrzyku czuć było w ich przypadku ogromną różnicę. Ja, po prawie 40 dniach stosowania tabletek, nie czuję zupełnie nic. Stosuje się do wszelkich wskazań lekarzy, leki przyjmuję sumiennie – nie robię nic co mogłoby osłabić działanie biologii. Chcąc „poczuć różnicę” próbowałem nawet dwukrotnie odstawić w tym czasie sterydy, ale niestety bez skutku. Byłem w stanie wytrzymać bez nich maksymalnie tydzień. Nawracające bóle stóp, kolan i dłoni były tak duże, że nie dawałem rady funkcjonować.

W oczekiwaniu na efekty

Mimo mojego częściowego rozżalenia staram się jednak być dobrej myśli. Poczekam te kolejne 7-8 tygodni, zrobię badania i pójdę w październiku na wizytę kontrolną do OTB. Mam nadzieję, że leki zaczną działać i będę mógł normalnie żyć – na tyle, ile będzie to możliwe. Obecnie czasami jeszcze mam wieczorne napady bólu (mimo przyjmowania sterydów) tak intensywne, że uniemożliwiają mi normalne chodzenie. Lekarka w korespondencji mailowej ze mną kazała jeszcze poczekać. Mówiła, że na jakąkolwiek ocenę leczenia jest jeszcze za wcześnie. Zaciskam więc zęby i czekam na efekty, bo jaki mam inny wybór.

Nie rezygnuję przy tym z życia. Tak jak tłumaczyłem Wam w poprzednich postach, ta cała sytuacja z pierwszego półrocza ze szpitalem, przepotężnym bólem i problemami rodzinno – zdrowotnymi nauczyła mnie dziękować i wykorzystywać na maksa, każdy dzień bez bólu. Postanowiłem więc iść bez wahania na długo planowany urlop i wycisnąć z niego jak najwięcej. Jeździłem, zwiedzałem, odpoczywałem (również aktywnie) i cieszyłem się życiem.

Wakacje nad morzem

W pierwszym tygodniu mojego urlopu zaplanowałem wyjazd rodzinny z moim tatą, którego marzeniem – jednym z dwóch największych – był wyjazd nad morze, którego nie widział ponad 30 lat. Pierwsze marzenie – koncert The Rolling Stones – udało się zrealizować w 2018 roku i pisałem o tym tutaj. Teraz przyszedł czas na drugie marzenie – zobaczenie ukochanego Bałtyku. To było przeżycie. Zarówno dla niego jak i dla mnie. Spędziliśmy sporo czasu razem przemierzając drogę do Gdańska i Sopotu. Dużo rozmawialiśmy i wspominaliśmy. Byliśmy tylko dwa dni (ze względu na zdrowie mojego rodziciela), ale ten czas dał mi więcej niż ostatnie 10 lat.

Suwalszczyzna i Podlasie

Drugi tydzień to eskapada na Suwalszczyznę i Podlasie z moją partnerką. Wynajęliśmy pokój w wiejskim domku pod granicą z Litwą, który był bazą wypadową do różnych miast i miejscowości, które zwiedzaliśmy. Ani ja, ani ona nigdy nie byliśmy w tych stronach, więc byliśmy zainteresowani wszystkim, co było polecane na forach internetowych, social mediach i poradnikach turystycznych.

To był świetny czas. Spędziliśmy go aktywnie na wyjazdach i zwiedzaniu Suwałk, Augustowa, mostów w Stańczykach, Wigierskiego Parku Narodowego i wielu innych atrakcji. Ponieważ byliśmy na totalnej wsi, na której były problemy z netem, to totalnie odcięliśmy się od codziennych problemów, odstresowaliśmy, zwolniliśmy tempo życia i przede wszystkim spędziliśmy ten czas na byciu ze sobą.

Parę słów na koniec…

To były jedne z lepszych wakacji, na których byłem. Mimo, że łaziłem czasami spuchnięty i obolały to cieszyłem się tym wszystkim co mnie otaczało. Chłonąłem całym sobą to wszystko czego doświadczałem, co czułem i co widziałem. Brzmi oklepanie i „kołczingowo”, ale tak po prostu było.

Może to świadomość upływającego czasu i wpływ tego, że początek roku był dla mnie masakryczny. A może to kwestia emocjonalnej dojrzałości, do której człowiek z czasem dochodzi, bo rozumie coraz więcej z otaczającego go świata. A może coś innego, czego jeszcze nie wiem a być może za jakiś czas zrozumiem.

Dbajcie o siebie i nie poddawajcie swoim demonom. Dużo zdrowia.

Oceń ten wpis SłabyPrzeciętnyŚredniCiekawyBardzo ciekawy (7 oddanych głosów. Średnia ocena: 5,00 )

Loading...