Dzisiaj opowiem Wam niesamowitą historię o spełnionych marzeniach. Nie o RZS-ie jak zwykle, nie o zmaganiu się z tą ciężką i nieuleczalną chorobą. Chcę Wam opowiedzieć historię, która pokazuje jak życie potrafi być zaskakujące. Historię, która potwierdza, że nigdy nie można tracić wiary i nadziei w to, że będzie dobrze.
Wyobraźcie sobie czasy głębokiej „komuny”. Lata 60-70 XX wieku, kiedy Polska podnosiła się jeszcze po wojnie i dopiero zaczęła odbudowywać to, co zostało zniszczone. Wielu z nas nie było wówczas na świecie i o tym jak wtedy wyglądała codzienność możemy czerpać wiedzę, albo z podręczników, albo od naszych rodziców i dziadków. Produkty na kartki, bieda i ubóstwo, szarzyzna, socjalistyczne realia spowodowane geopolitycznymi uwarunkowaniami i strefą wpływów USA i ZSRR.
To była rzeczywistość, w której musiał dorastać 17-letni chłopak, dla którego jedyną rozrywką było wówczas spędzanie czasu ze znajomymi. Nie było przecież telefonów, smartfonów, komputerów, internetu, telewizji, gier komputerowych i innych wynalazków przełomu XX i XXI wieku. Do rozrywek należało wspólne spędzanie czasu ze przyjaciółmi, gra na gitarze, chodzenie nad stawy, podróż autostopem po kraju i wiele innych, które dla części obecnych 17-latków mogą wydawać się czystą abstrakcją. Potrzeby były wówczas inne i marzenia też. Jednym z nich dla tego młodego chłopaka, było m.in. uczestnictwo w koncercie swojego ulubionego zespołu, na który trudno wówczas było dostać bilet. To mu jakimś cudem się jednak udało. Samo wydarzenie stało się jedną z najważniejszych chwil jego życia, do której po wielokroć wracał myślami i w rozmowach podczas różnych okazji.
Czas jednak płynął dalej, on dorastał. Skończył technikum, poszedł do dwuletniego wojska, w którym przełamał wiele swoich lęków, jak choćby skok ze spadochronem z ponad 3 tys. metrów. Po służbie wojskowej poszedł do pracy. Pracował w magazynie i lubił, to co robił.
Niestety w 1983 roku bardzo poważnie zachorował. Musiał przejść ciężką operację. W tym czasie to cud, że w ogóle ją przeżył, bo poziom ówczesnej opieki medycznej był na dramatycznie niskim poziomie. Rekonwalescencja trwała długo a on bardzo powoli dochodził do siebie. Przez chorobę przestał pracować. Nie było kolorowo. Brakowało pieniędzy. Był to trudny czas. Wsparcie odnalazł wtedy w swojej żonie. Role i obowiązki w ich związku się nagle zmieniły. To on stał się gospodarzem domu, gdy jego druga połówka pracowała.
Choroba cały czas nie dawała o sobie zapomnieć. W ciągu kolejnych lat aż sześć razy trafiał na blok operacyjny. Najgorszym z nich był ten z 2013 roku, gdy wykryto raka jelit i jak najszybciej musiał się poddać zabiegowi. Zagrożenie niepowodzeniem było wtedy bardzo realne, ponieważ był w grupie pacjentów wysokiego ryzyka. Na szczęście, wszystko wtedy dobrze się skończyło.
Pięć lat później, kiedy jako już prawie 70-letni pan, dowiedział się o tym, że niedaleko miejsca, w którym mieszka znowu będzie koncertować jego ulubiony zespół z lat 60-tych, wpadł w niepohamowany zachwyt. Wielokrotnie żałował, że wcześniej przez zły stan zdrowia lub obowiązki domowe, musiał rezygnować z jego występów. Cały czas jednak wierzył, że będzie miał okazję by ich jeszcze zobaczyć. Tym zespołem byli The Rolling Stones, a osoba o której piszę to mój tato.
8 lipca 2018 roku wraz ze mną i swoim kolegą, wybrał się na PGE Narodowy, by zobaczyć legendy światowego rocka. Było to jego ogromnym marzeniem, w które mocno wierzył, że się spełni. I spełniło się, choć w zasadzie wszystko przecież mogło pójść nie tak. Rozwiązanie się zespołu, komplikacje po operacji, występ w innym mieście, wypadek w pracy lub domu i sto tysięcy innych rzeczy. On jednak cały czas mocno wierzył i ta wiara pozwoliła mu na to, by po 51 latach znowu zobaczyć na żywo kilku siedemdziesięcioparoletnich gości, których występ wprawił ponad 45-tysięczną widownię w zachwyt.
Prawdą jest, że w żadnym momencie naszego życia nie jesteśmy w stanie poznać pełnego obrazu historii, której jesteśmy bohaterami. Możemy ją zobaczyć dopiero patrząc z perspektywy czasu i wiążąc ze sobą odpowiednie sytuacje, które wydarzyły się z naszym udziałem oraz decyzje jakie wtedy podjęliśmy.
Przyszłość jest zagadką, ale musimy wierzyć, że to wszystko idzie w dobrym kierunku. Musimy wierzyć w to, że kiedyś nadarzy się okazja do realizacji naszych marzeń. A wtedy… trzeba ją po prostu wykorzystać.Mój tato z moją małą pomocą to zrobił. Mimo, że ma problemy ze wzrokiem, zaawansowaną cukrzycę i mnóstwo innych przypadłości.
Na realizację swojego marzenia czekał ponad pół wieku, przechodząc przez wiele życiowych nawałnic i podejmując mnóstwo ultra trudnych decyzji. A ja miałem to szczęście, że w ubiegły weekend siedziałem obok niego na największym stadionie w Polsce i widziałem, że jest po prostu cholernie szczęśliwy. I wiem, że jeśli będę miał kiedyś dzieci, to ta historia będzie jedną z wielu, które będę chciał im opowiedzieć. Nigdy nie wolno nam rezygnować. Nawet jeśli wszystko jest przeciwko nam. To się opłaca. To się zawsze opłaca.
PS. Poniżej urywek z koncertu. Ten starszy siwy Pan poprawiający wąsy z zachwytu, to mój tato 🙂
Pomóż mi pisać lepsze teksty. Oceń ten wpis
Wyjątkowa i inspirująca historia Twojego taty potrafi dodać skrzydel tym co nie potrafią wzbić się ponad melancholię codziennej rzeczywistosci związanej z chorobą. Mnie również udało się mimo rzs-u spełnić kilkammoich marzeń. Największe marzenie jest ciągle przede mną ale może się kiedyś spełni. ..któż to może wiedziec, wszakże życie bywa nieprzewidywalne 🙂
Napisz proszę więcej na ten temat. Co udało Ci się spełnić? Podejrzewam, że inni też chcieliby poznać Twoja historię 🙂
Drogi Adminie! Marzyłam o zwiedzeniu kilku miejsc na świecie: ) i mimo rzs udało mi się osiągnąć wymarzony cel. Kolejne moje spełnione marzenie to wiadomość od okulisty że moja jaskra zniknęła! Tak po prostu! Leczylam się kilkanascie lat na nieuleczalna jaskre prostą i rok temu okazało się że nie mam jaskry, uważam że to spełnione marzenie jest cudem. Od roku udzielam się charytatywnie, może tym sposobem pomoge spełnić czyjeś marzenie? Pozdrawiam?