Zwykły dzień budzi emocje

Śniliście kiedyś o tym, że jesteście zdrowi? Żadnego bólu, żadnej sztywności, żadnych problemów z chodzeniem, chwytaniem. Żadnych obowiązkowych badań i wycieczek po lekarzach. Żadnego stresu i domysłów „co tym razem?”.

Śniliście kiedyś o tym, że możecie chodzić bez problemów? Że Wasze dłonie są proste i niezdeformowane? Że wszystko to co do tej pory przeszliście było tylko snem na jawie, który przydarzył Wam się na skutek zmęczenia materiału? Czuliście to szczęście? Tę radość, która w Was kiełkowała? Tę wszechogarniającą euforię, która wypełnia Was od stóp po czubek głowy?

Czuliście ten niedosyt, gdy okazało się, że to tylko sen?

Ja to czuję. Czuję każdego dnia, gdy budzę się i wstaję z łóżka. Idę do łazienki, opieram dłonie o umywalkę i podnoszę spuszczoną głowę w końcu dostrzegając swoje zmęczone, niewyspane odbicie. Spoglądam sam na siebie, zagłębiam się we własnym spojrzeniu i myślę sobie „wstał nowy dzień – nie gorszy, nie lepszy niż poprzedni – nowy dzień”. Odkręcam kran i staram się łapać wzburzoną pod wpływem ciśnienia wodę. Zwilżam oczy i patrzę z powrotem. Czas płynie a ja nieruchomo stoję i celebruję moment. To że jestem; że oddycham; że czuję; że słyszę; że patrzę; że współodczuwam swoją obecność.

Ta zwyczajność jest zniewalająca. Zupełnie pomijana przez wszystkich. Traktowana oschle i bezkompromisowo jako strata czasu. A ja jestem – oddycham. Oddycham głęboko i jestem częścią świata. Ja jestem w nim, a on we mnie. On słucha mnie a ja jego. Przepływ energii i ciszy. Wsłuchuję się w niego a on we mnie. Ciszę przerywa świst gotującej się wody. Wpadam w codzienny rytm czynności – często tych samych; powtarzalnych; jednostajnych; przewidywalnych. Czuję się jak zaprogramowany.

I tak mija dzień, kolejny… a za nim kolejny i kolejny. Wczoraj była jeszcze zima, dziś już mamy prawie lato. Jutro będzie jesień. Nie zmienia się tylko RZS – wczoraj był, dziś jest i jutro będzie.