Życie reumatyka nie jest wcale ani proste, ani łatwe, dlatego bardzo istotne z naszego punktu widzenia są pozytywne impulsy, które dochodzą do nas z zewnątrz każdego dnia. Może być to np. spacer albo wypad do teatru. Może to być spędzenie czasu ze znajomymi lub kimś dla nas bliskim. Ta chwila zapomnienia o chorobie działa jak tydzień hardkorowej psychoterapii, która pozwala na chwilę spojrzeć inaczej na nasze życie.
Mnie osobiście ostatnio motywuje pogoda (wiem, głupie). Inaczej mi się wstaje. Jakoś lżej i bez tej ciężkiej zasłony porannego „niechciejstwa”. Wstaję rano i choć doskwiera mi poranna sztywność, to po wyjrzeniu za okno myślę sobie „Ruszaj tyłek, sukces czeka!” zamiast „ale nędza… ale mi się nie chceeeee…”.
Nastrój poprawia mi również fakt, że ostatnio jeszcze rozpocząłem z moim tatą sezon grillowy, więc od 3 tygodni, niemal co sobotę, odpalamy „grzejnik” i pieczemy kiełbaski, kaszankę i kurczaczka z chlebem… (autentycznie teraz zrobiłem się głodny:)). Jedzenie z ognia to jednak zupełnie co innego niż żarełko z mikrofalówki:)))
Zacząłem też jeździć na rowerze. 10-15 km dziennie spokojną jazdą wystarcza mi by psychicznie odetchnąć. Zmęczenie fizyczne mocno ładuje moje wewnętrzne baterie endorfinami. Jadąc przed siebie i patrząc na zmieniający się krajobraz zapominam, o tym co mam na co dzień: o deformacjach, o bólach reumatycznych, o krzywych spojrzeniach w restauracji, gdy sięgam po szklankę z wodą itp… Jednym słowem o konsekwencjach choroby. Trochę inaczej wówczas na nie patrzę. Broń Boże o nich nie zapominam, ale spycham je na margines teraźniejszości. Są wtedy mniej ważne niż zwykle.
Przychodzą jednak też takie dni, kiedy nic nie idzie po mojej myśli. Istne prawo Murphy’ego – „co może pójść nie tak, to… idzie nie tak”. I wtedy czuję się jakby grunt mi się usuwał pod nogami. Wystarczy też czasami jedna wiadomość, bym poczuł się jak kamień spadający w otchłań. Wczoraj czymś takim była informacja zaprezentowana podczas ogłaszania Raportu „Ja Pacjent 2017”, napisanego przez Stowarzyszenie „3majmy się razem”. Dotyczyła ona faktu, że co piąta osoba z zapalną chorobą reumatyczną myślała o samobójstwie. Bez kitu, mnie to ruszyło. Niby zwykła statystyka oparta na badaniu, ale każda liczba to jedno życie zbudowane z setek tysięcy sytuacji, historii i emocji. Pomyślałem wtedy, że jeśli nas chorujących na reumatoidalne zapalenie stawów jest ok. 400 tysięcy to ok. 80 tys. choć raz pomyślało o odebraniu sobie życia. Żeby zobrazować lepiej, to tyle mieszkańców liczą takie miasta jak Siedlce, Piotrków Trybunalski, Konin czy Inowrocław.
To dobitnie pokazuje, że reumatycy potrzebują wsparcia. I to cholernie dużego. Wsparcia psychologicznego, ale przede wszystkim wsparcia w postaci narzędzi, które pozwolą im samodzielnie sobie radzić z trudnymi sytuacjami.
Przyznam się, że nigdy nie miałem myśli samobójczych. Owszem, były tzw. stany obniżonego nastroju, pełne nostalgii, sentymentu i zwątpienia. Nigdy jednak nie myślałem o tym, żeby sobie z tym wszystkim dać spokój.
Wniosek jest prosty. Potrzebujemy dużej dawki pozytywnych impulsów, które będą nas ładować dobrą energią i siłą do walki z chorobą. Wiem, że napisać to jedno a zrobić to drugie, ale trzeba pamiętać, że wszystko zaczyna się w naszych głowach. Póki sobie pewnych rzeczy nie uświadomimy, to naturalnym jest, że nie będziemy zdolni do jakichkolwiek zmian.
Truizmem jest stwierdzenie, że każdy radzi sobie z negatywnymi myślami na swój sposób. To „oczywista oczywistość”. Ja staram się po prostu zmienić tor moich myśli. Wtedy najczęściej zajmuje się czymś angażującym – czymś co mnie wciągnie i pozwoli oddalić od czarnowidztwa. Takim sposobem, na pewno w moim przypadku, stało się pisanie bloga. Po pierwsze, miałem gdzie scedować i skanalizować wszystkie złe myśli. Po drugie, Wasza reakcja na moje pisanie pozwoliła mi dostrzec, że nie jestem sam z tym wszystkim. Po trzecie, dzięki kontaktowi z chorymi zacząłem uczyć się coraz więcej o sobie i RZS-ie. Wiedza daje jednak niebagatelnie dużo siły a relacje z ludźmi tę siłę tylko potęgują. Jak ta tęcza, która zwiastuje koniec burzy i podkreśla piękno słonecznego nieba.
A jak inaczej można sobie radzić z „deprechą”? Na przykład idąc na długi spacer, oglądając fajny film, wychodząc do kina, spotykając się ze znajomymi (lub zapraszając ich do siebie), rozmawiając z drugą osobą, czytając lub poznając coś / kogoś inspirującego lub motywującego. Sposobów jest dużo. Z takiego emocjonalnego marazmu może nas wyciągnąć nawet jeden, mały impuls – zwykły komplement od kogoś, pochwała albo też… cisza. Zwykła cisza, która pozwoli się wygadać, ponarzekać, wykrzyczeć, wypłakać i w pewien sposób oczyścić z tego całego szlamu. Wtedy czujemy się inaczej. Zmienia się powietrze którym oddychamy. Jak po ulewie w skwarny, duszny dzień.
Jakby źle i ciężko nie było, to zawsze trzeba mieć z tyłu głowy by nie przejść na ciemną stronę mocy. Prawda?
Oceń wpis
Dziekuje za ten blog.
Nie miałam jeszcze myśli samobójczych, ale zniechęcenie i gorszy nastrój czasami mnie dopada. Gdzieś odleciał wielki optymizm zastąpiła go nostalgia połączona z niegasnaca nadzieją. Co chroni mnie przed depresją? Hmmm, jestem uzależniona od dobrych książek, kocham góry i chwile spędzone na dzialce, otaczam się wyłącznie życzliwymi ludźmi, toksycznych unikam jak ognia. Inspirują mnie przyroda i czasem uciekam w ciszę. Właśnie to mi pomaga przetrwać gorsze dni :)) Pozdrawiam.
„Wystarczy czasami jedna wiadomość, bym poczuła się jak kamień spadający w otchłań. ”
Po 17 latach „chorowania”, a po 10 za pomocą wózka, też staram się wyciszać, spotykać się z ciekawymi ludźmi,
uwielbiam czytać, cieszyć się drobnostkami i tak dzień za dniem … nigdy nie miałam aż tak złych myśli.
Moja ufność i wiara pozwala mi pokonywać różne trudności, a zapewniam, że tych nigdy nikomu nie brakuje 😉
Pozdrawiam.Zosia, taka trochę samo-sia 😉
O tak, ja również w pierwszym roku chorowania myślałam ,,na zimno” o samobójstwie. Po pięciu latach z RZS , gdy do pewnego stopnia pogodziłam się z chorobą, a raczej oswoiłam, jest już lżej. Ale początek był wielkim dramatem. Z tych przyjemnych rzeczy, które wymieniłeś, mnie pomaga samotny spacer, dobra książka. Od zawsze byłam introwertyczka i uspokajam się w samotności. A gdy czuję się lepiej wtedy mam ochotę na towarzystwo. Wszystkim życzę, aby znaleźli jak najwięcej własnych sposobów na podniesienie nastroju.