Myśli dekadenckie o RZS

Ostatni czas był dla mnie mało przychylny. Złapałem wirusa, który rozłożył linię obrony mojego układu immunologicznego (jakiego układu immunologicznego???) i w ciągu 2-3 dni doprowadził do stanu, w którym niemal tydzień musiałem leżeć w łóżku. Dodatkowo pozbawił mnie okazji do tego by się świetnie bawić na jednym z wesel, na które zostałem zaproszony. Po tym jak odzyskałem siły, stała się rzecz ciekawa. W trakcie przeziębienia, gdy kasłałem jak stary gruźlik i non stop starałem się powstrzymywać ataki kataru, który mnie podduszał nie czułem bólu stawów. Nie puchły, nie bolały, nie były rozgrzane do czerwoności. Po tym jednak, gdy przeziębienie wyleczyłem, przyszła nieprawdopodobna fala bólu.

Ogromnego bólu.

Pisząc Wam szczerze, dawno nie czułem się tak fatalnie. Najpierw ból zaatakował moje dłonie, nadgarstki i  łokcie. W ciągu 24h przeszedł też na ramiona, objął kolana i śródstopie. Gdy wróciłem do pracy… walczyłem sam ze sobą. Pracując w godzinach 9:00 – 17:00, już o 11:00 czułem się źle. Ledwo chodziłem, ledwo stawiałem każdy krok. Na szczęście, ponieważ obecnie sam siedzę w pokoju, nikt tego nie widział. Specjalnie zostawałem po godzinach, aby z nikim nie wracać do domu, by nie zauważono, że idę 3 razy wolniej niż zdrowy człowiek i że kuleję. Po prostu wstydziłem się samego siebie i swojej słabości, której staram się nie dopuszczać do siebie i nie pokazywać na światło dzienne.

Gdy schodziłem ze schodów, moje kolana bolały tak bardzo, że musiałem łapać obręczy barierki, aby nie stracić równowagi. Gdy trzeba było wejść po schodach na górę, gdy była tylko taka możliwość – korzystałem z windy. Gdy musiałem coś własnoręcznie otworzyć, po prostu robiłem to wtedy, gdy nikogo nie było w kuchni i nikt nie musiał oglądać mojej nieporadności. Byłem wściekły sam na siebie. Mogę nawet napisać, że byłem wkur…ny – tym, że mnie strasznie boli i tym, że wszystko robię wolniej i mniej dokładnie.

Przechodząc do mojego głównego pytania: „Czego nauczył mnie ból?”, odpowiem Wam niestandardowo – trudno mi powiedzieć. Z jednej strony, odpowiedź sama się nasuwa na myśl. Jak zwykle tego rodzaju doświadczenia uczą pokory i szacunku dla własnego ciała i zdrowia. Uczą tego, jak bardzo ulotne są chwile szczęścia i utwierdzają człowieka w tym, aby korzystał z każdej nadarzającej się okazji by kogoś spotkać, coś zobaczyć i w czymś ciekawym wziąć udział. Uczy również tego, że w perspektywie osoby skazanej na życie z „reumatyzmem” zawsze będzie widnieć horyzont niepełnosprawności i ograniczonych możliwości lub… utrudnień w spełnianiu własnych celów i marzeń.

Ten ból wzbudził ostatnio we mnie również wiele negatywnych emocji i uczuć. Wzbudził we mnie wiele żalu i wewnętrznego poczucia tego, że nie zasłużyłem na to cholerstwo i na to by nie mieć pewności, kiedy następnym razem będę czuł się zamknięty we własnym, obolałym, zdeformowanym bólem ciele. Wzbudził wielkie wewnętrzne poczucie braku sprawiedliwości. Bo czy jest sprawiedliwym to, że banda idiotów świadomie niszczy własne zdrowie pijąc, ćpając, czy zachowując się nieodpowiedzialnie, narażając się na utratę zdrowia lub życia, podczas gdy normalny gość taki jak ja, nie może mieć nigdy pewności, czy choroba nie zniszczy zaraz jego ambicji, celów i marzeń o tym by być szczęśliwym chłopakiem, narzeczonym, mężem, ojcem, synem czy po prostu przyjacielem? Ja się pytam – co to za popaprana sprawiedliwość, gdy jednemu daje się wszystko, a drugiemu odbiera się wszystko?

Dzisiaj mam czarne myśli. Dzisiaj jestem dekadentem. Dzisiaj patrzę oczami nocy i demonów, które mówią moimi ustami. Dzisiaj nie mam radości, nie jestem szczęśliwy i nie mam w sobie nadziei na happy end. Dzisiaj czuję, że stoję na przegranej pozycji. 

Dzisiaj chciałbym Wam powiedzieć, że RZS to kawał sukinsyna, który nie dość tego, że wiąże nam w przegubach ręce to dodatkowo śmieje się w twarz, widząc jak nieudolnie próbujemy sobie dawać z nim radę. Dzisiaj mam poczucie tego, że moje własne ciało staje się dla mnie więzieniem, z którego nikt nie będzie mógł mnie wydostać. Chylę tym samym czoła przed wielkimi tego świata, którzy walczyli z niepełnosprawnością lub chorobami i byli geniuszami: Stephenem Hawkingiem, Rayem Charlesem, Louisem Braillem,  Ludwigiem van Beethovenem, Albertem Einsteinem i wieloma innymi. Nie wiem, jak to zrobili, ale pokonali samych siebie, wyprzedzając też czasy w których żyją i żyli.

Wiecie co Wam jeszcze napiszę?

Napiszę, że czekam z utęsknieniem, aż w końcu świat odzyska swoje barwy i ten biało-czarny ekran w końcu zniknie…

Oceń wpis SłabyPrzeciętnyŚredniCiekawyBardzo ciekawy (16 oddanych głosów. Średnia ocena: 4,69 )

Loading...