Ludzkie historie…

Czasami gdy lepiej się czuję i RZS nie doskwiera, wychodzę na rower. W szczególności gdy potrzebuję odpocząć, po ciężko przepracowanym intelektualnie dniu. Jeżdżę, bo jeszcze mogę. Bo w ten sposób odstresowuję się i psychicznie wypoczywam. Po prostu jadę przed siebie, słuchając chilloutowej muzyki, która leci z mojego smartfona. Staram się wtedy o niczym nie myśleć, nic nie rozpamiętywać, nie rozwiązywać problemów. Jadę, patrząc na mijającą mnie wokół przyrodę, miejsca … i ludzi.

Musicie wiedzieć, że lubię patrzeć z zaciekawieniem na ludzi, bo pasjonują mnie ich historie. Te prawdziwe, o których bez skrępowania opowiadają w środkach komunikacji miejskiej, jak i te nieopowiedziane, których można się domyślać. Chciałbym Wam opisać jedną z takich nieopowiedzianych historii. Historii, która mnie zaintrygowała, bo najprawdopodobniej dotyczyła ludzkiego wyboru.

Podczas dzisiejszej kilkukilometrowej wycieczki, zrobiłem sobie mały przystanek w okolicznym parku. Był on niemal opustoszały. Gdzieniegdzie tylko przechadzali się po nim okoliczni kuracjusze. Nieopodal tężni solankowej, która znajduje się w jego centrum, zauważyłem siostrę zakonną. Na oko, po buzi można było określić że była kilka lat ode mnie starsza. Mogła mieć ok. 35-40 lat. Stała przy drewnianym „graniczniku” oddzielającym jedną z parkowych ścieżek, od płatnej części tężni solankowej, w której do zdrowia dochodzili pacjenci okolicznego ośrodka rehabilitacyjnego. Stała zamyślona, wpatrzona w jeden punkt. Oddychała parą wodną, wytwarzaną przez specjalny solankowy zraszacz. Widać, że o czymś myślała lub coś rozpamiętywała. Może przeszłość, może decyzje, które kiedyś podjęła i które doprowadziły ją do tego miejsca w którym się znalazła.

Patrzyła w jednym kierunku. Nie wiem dokładnie na co, lub na kogo. Stojąc bokiem, jej buzia była ledwie widoczna. Zakryta ciemnym suknem habitowej chusty. Skóra wydawała się jedwabiście biała, gładka i nietknięta przez czas. Przypominała czyste oblicze posągu, który dopiero wykuto z białego kamienia. Jej wyraz twarzy zmienił się dopiero gdy obok niej pojawiły się dwie dziewczynki na rowerach. Usłyszała je już z oddali, po tym gdy jedna z nich krzyczała do drugiej „Wdychaj teraz powietrze! Wdychaj!”.

Wtedy zobaczyłem na jej gładkiej, białej buzi szeroki uśmiech. Dziewczynki ukłoniły jej się. Być może była ich nauczycielką, która wykładała religię w szkole podstawowej. Kto wie… Gdy ją minęły, odprowadziła je wzrokiem, przez chwilę zawieszając go w pustej przestrzeni. Potem jej spojrzenie znowu wróciło do tego samego punktu, w który przedtem patrzyła. Może myślała o tym, czy podjęła właściwą decyzję wybierając drogę wiary i życia pośród sióstr zakonnych. Może myślała o własnych dzieciach, które bardzo chciałaby mieć. Może żałowała swojego wyboru – decyzji, która zaważyła na jej życiu. Może żałuje straconego czasu, którego już nikt jej nie zwróci. Może myślała o samotnej przyszłości, która ją czeka. Mogła też w duchu wspominać swoich urwisów, którzy na lekcjach hałasowali podczas gdy ona starała im się usilnie tłumaczyć jedną z prawd wiary.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to co się stało później. Raz po raz mijali ją rodzice z dziećmi. Nie wiem skąd się tam wzięli. Najpierw mężczyzna ze swoim synkiem a potem kobieta z córeczką. Za każdym razem zakonnica uśmiechała się do nich i w ten sam sposób odprowadzała ich wzrokiem, gdy ją mijali. Zawieszając go na kierunku, w którym odchodzili.

Gdy minęła ją ostatnia para z dzieckiem, wróciła do swojej pierwotnej pozy i przez dłuższą chwilę wbijając wzrok w ziemię, nieruchomo stała. Tak jakby nie mogła się pogodzić z czymś, co głęboko w niej siedzi. Być może z teraźniejszością. Być może z samotnością. Być może z brakiem poczucia szczęścia lub bezpieczeństwa. Mógłbym na ten temat gdybać, ale nie chcę. Teorii może być przecież multum. Prawdę wie tylko ona i nikt więcej. Bo to ona gra rolę głównej bohaterki w jej własnym życiu. Tak jak każdy z nas.

Wiecie co? Wstyd mi się przyznać do tego, ale nie mogłem oderwać od niej wzroku, gdy oddalała się niknąc za solankową mgłą. Gdy straciłem ją z oczu, doszła do mnie jedna prosta myśl. Każdy z nas ma swój krzyż, który ze sobą nosi. Dla jednych mogą to być źle podjęte w przeszłości decyzje a dla innych z kolei decyzje, które podjęło za nich samo życie (np. zachorowanie na RZS). I niezależnie od ilości wypowiedzianych inwektyw, wulgaryzmów lub wylanych łez, to od nas zależy jakie wybierzemy zakończenie sztuki pt. „Nasze życie”.