Jesienna pora, jesienna zmora

Zdj. Flickr.com/geraint rowland

Jesień jest porą, która najbardziej daje się we znaki nie tylko mnie, ale pewnie i Wam. Kiedy jest słońce i nie pada, dni są cudowne, piękne, dają nieprawdopodobną dawkę energii i chęci do robienia tysiąca rzeczy. Zapominam wtedy o RZS’ie i czuję się jakbym był zdrowym człowiekiem. Gdy nastaje jednak chłód, który przecinany jest przez zgniłe deszcze i wszechobecną zgniliznę, wtedy budzą się złe duchy i demony.

Ostatnie 1,5 miesiąca w moim życiu to w zasadzie kursowanie na linii dom – praca, które w jakimś stopniu  przerywane było licznymi spotkaniami ze znajomymi. Dwa tygodnie temu byłem na wyjeździe integracyjnym z pracy, z okazji 5-lecia istnienia mojej firmy. Wyjazd był całkiem udany, bo pozwolił mi na chwilę zapomnieć o troskach i problemach, które o wiele intensywniej w ostatnim czasie dają mi się we znaki. Oczekiwanie na operację taty, złe samopoczucie mojej mamy, ból dający mi coraz bardziej w kość.

Długie noce i krótkie dni nie dają zbyt wielu powodów do radości, a coraz szybciej zrywane kartki z kalendarza rodzą we mnie dyskomfort, bo dni płyną tak szybko, że czasami mam wrażenie jakbym uczestniczył w podróżach w czasie. Dopiero był Sylwester i mój wypad do Łodzi. Zaraz lipiec i wakacje. Teraz już listopad a za miesiąc znów Sylwester i Nowy Rok.

I kto by pomyślał, że to życie tak szybko płynie. Bezwiednie, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem. Codzienne rytuały, które zaczynają się rano i kończą nocą. Te same zachowania, te same miejsca, ci sami ludzie, ten sam ból. Ta ciągła walka by być, by stawać się, by zmieniać się na lepsze. By współodczuwać rzeczywistość i być świadomym każdej chwili, którą przeżywamy.

Zdj. Fickr.com/Rafał Krauze

Wiecie, czasami zatrzymuje się w drodze do pracy. Patrzę wokoło, na ludzi biegnących i spieszących się gdzieś. Na samochody, na budynki, chodniki, rośliny, trawniki,  niebo, chmury, słońce. Czuję jak to wszystko płynie. Czuję ten uciekający czas. Czuję jak się wszystko zmienia i mimo, że jest podobne to już nie takie samo. Czuję, że jestem. I wtedy do głowy przychodzą mi myśli o chorobie. O tym, że od 12 lat jest we mnie.

Patrzę na swoje dłonie, na linie papilarne, na nabrzmiałą skórę, wysadzone stawy, krzywizny formowane przez czas. I zdaję sobie sprawę, że to wszystko czym się przejmuję czasami, jest tak cholernie ulotne, nieistotne i mało ważne. Tak temporalne, tak śmiesznie małe, że aż dziw bierze iż w takim stopniu zajmuje moje myśli.

Czujecie czasami ten chłód na policzkach, to drętwienie dłoni spowodowane zmęczeniem, to uczucie że coś chcielibyście w swoim życiu zmienić, ale nie wiecie do końca jak? To sygnały, które przypominają o tym, że w życiu możemy zrobić wszystko, z odpowiednią dozą szczęścia i pomocą innych ludzi. Wiem o tym, ale bezład emocjonalny i marazm wiążą mi ręce i zakopują moją motywację głęboko pod ziemią – w jesiennym grobie. Tak by jej krzyków nikt nie usłyszał.

Ciężko mi się ostatnio budzić, mimo że śpię kamiennym snem. Ciężko mi ostatnio chodzić i funkcjonować przez ból, który się znacznie nasilił. Mimo, iż staram się zachowywać pogodę ducha i humor to czasami demony przychodzą do mnie, tak jak teraz, i moimi ustami mówią o tym, że to co było piękne – minęło. Ja mimo wszystko, jestem dobrej myśli. Czekam na słońce… na to ciepłe, jesienne słońce.