Dziwny dzień

Dzisiejszy dzień jest jakiś niespecjalny. Niby rano było pięknie, ciepło, nawet momentami duszno…to wieczór powitała ulewa a mnie ból stawów. Od godziny 14:00 mam mocno opuchnięty prawy łokieć i obydwie dłonie. Około 17:00 doszło do tego kolano i pachwina. Nie wiem czy się jakoś przerobiłem (nie mam pojęcia przy czym) czy to przez pogodę. Tak czy siak, czuję się jak stary dobry reumatyk. Tu boli, tam strzyka, gdzie indziej trzeszczy – jak stary rower. A to mi czasem hamulce siądą, a to kierownica się przekrzywi a to pedały odlecą… ech…

I do tego to zmęczenie. Cały dzisiejszy dzień, od rana do wieczora czuję się zmęczony. Nie piję żadnych pobudzaczy z tego względu, że nic nie dają. Gdyby mi jeszcze jakkolwiek pomagały, ale niestety nie. Nie pomagają. Wręcz przeciwnie. Ostatnio mam tak, że nie pijąc kawy mogę jeszcze jakoś funkcjonować, ale po niej – pół godziny i najchętniej położyłbym się spać. Jestem wówczas niesamowicie znużony, ospały, trudno mi się skoncentrować, słowem: wyłączam się.

 Nic szczególnego się w moim życiu nie dzieje, więc też trudno bym Wam pisał o tym, że co drugi dzień lub co dzień coś mnie boli. Wolałbym raczej Wam pisać, o tym co robię. Ale o pracy też Wam pisał nie będę – bo niewiele ma ona wspólnego z RZS-em. Choć można te dwie sprawy w pewnym stopniu połączyć. W bardzo prosty sposób. RZS utrudnia pracę, choć jej nie wyklucza. Tyle tylko, że nam przychodzi wszystko ciężej. Ciężko się skupić gdy coś boli, ciężko zebrać myśli np. przez skutki uboczne jakie powodują lekarstwa no i przede wszystkim trudno cokolwiek planować w dalszej perspektywie skoro się nie wie, czy w przyszłym tygodniu wstanie się z łóżka.

Ale to, że ktoś choruje na reumatoidalne zapalenie stawów nie oznacza, że ma całe życie przesiedzieć w domu. Absolutnie, nie to miałem na myśli!. Trzeba po prostu walczyć każdego dnia o to by dawać z siebie jak najwięcej i przełamywać te wszystkie bariery, które stawia nam choroba. Jeśli ktoś by mi teraz zarzucił, że „taaaa…chciałoby się, żeby to było takie proste…”. Nie twierdzę, że jest to proste. Ale kto nam obiecał, że życie takie będzie?

W ostatnim czasie, mając szereg problemów związanych z pracą, życiem osobistym i rodzinnym, nauczyłem się jednej bardzo ważnej rzeczy, która w chwilach zwątpienia od razu się pojawia w mojej głowie. Jest to fakt, iż nie ma takiej sytuacji z jaką człowiek by sobie nie poradził. Lepiej lub gorzej zawsze musimy sobie jakoś radzić. A bardzo często jest tak, że te najtrudniejsze problemy z perspektywy czasu okazują się mniejsze, niż nam się wcześniej wydawało.

I taka jest prawda. Czy chcemy czy nie, to musimy sobie radzić tak czy inaczej. Na tym polega życie. Tak samo jak nie można oczekiwać samych sukcesów w życiu, tak również nie można myśleć wyłącznie w kategoriach nieustannie ciągnących się porażek. Są momenty gorsze i lepsze, które najczęściej się ze sobą przeplatają. I obydwa ich rodzaje musimy w swoim życiu „przyjmować na klatę”, bo życie nie jest idealne, a my nie żyjemy w utopii.

Trochę powiało defetyzmem, ale nie przerażajcie się. Ja też mam gorsze dni, do czego się otwarcie przyznaje i też czasem biorę pod wątpliwość nawet najbardziej błahe sprawy. No ale wątpić, jest rzeczą ludzką, podyktowaną faktem że nikt z nas nie wie co go w życiu czeka. Podobnie jak nikt nie przypuszczał przed chorobą, że zachoruje na coś pogmatwanego o trójczłonowej nazwie :-).

Tak więc, opuchlizny dziś są, a jutro może ich już nie być. Zmęczenie dzisiaj daje o sobie znać od samego rana, ale jutro samopoczucie może się poprawić. I to tak właśnie jest :-).

Poza tym, muszę się Wam do czegoś nieskromnie przyznać: byłem na obiedzie z moją dziewczyną w restauracji i strasznie się najedliśmy, przez co spodnie mi się nie dopinają teraz i czuję się jak mały kot, który połknął arbuza 😀