A jak akceptacja…

Akceptacja to chyba jedna z trudniejszych rzeczy, jaka ma miejsce w życiu chorego na RZS. Trudna z wielu względów, ponieważ nagle człowiek uświadamia sobie, że w jego życiu zaczęły zachodzić zmiany, na które on de facto nie ma wielkiego wpływu. Sama akceptacja choroby nie jest prosta. Czasami potrzeba na nią wielu miesięcy a nawet lat, by w pełni świadomie zrozumieć i pogodzić się z tym co nas dotknęło…    

W człowieku istnieje naturalny opór przed zmianami. Czasami wyraża się on w lęku lub strachu, który staje się hamulcem przed konkretnym działaniem lub podjęciem danej decyzji. Bo nagle trzeba wejść w coś nowego, coś niesprawdzonego, coś czego nie znamy i po czym nie wiadomo czego się spodziewać.

Akceptacja RZS-u

Tym większy opór występuje przed zmianą, która następuje mimo naszego kategorycznego sprzeciwu. Tak właśnie dzieje się w przypadku, gdy nagle dowiadujemy się, że zachorowaliśmy na nieuleczalne, przewlekłe paskudztwo. Jak wtedy reagujemy? Różnie. Strachem, lękiem, płaczem, zdenerwowaniem, zaprzeczeniem, gniewem, chęcią zemsty itd. Generalnie każdy z nas w taki czy w inny sposób przechodzi przez proces uśmiadomienia sobie tego, że nagle z kogoś w pełni zdrowego i funkcjonującego staje się kimś, kto wymaga leczenia a nierzadko również wsparcia lub pomocy.

To bardzo ciężki moment. Bez dwóch zdań. I tylko od nas samych zależy, kiedy i czy w ogóle zaakceptujemy nową sytuację, w której się znaleźliśmy. Wiele osób bowiem nie chce pogodzić się z faktem, że są chorzy. I na pierwszy rzut oka, wydaje się to w pełni uzasadniona postawa. Bo niby z jakiej paki, mamy godzić się na coś, czego nigdy nie chcieliśmy i nie chcemy? W tym wypadku bunt i negacja tego, co nam się przydarzyło, jest logiczną konsekwencją. Pytanie tylko, jak długo można negować to, co już istnieje? Jak długo możemy nie zgadzać się na coś, co już stało się częścią nas…

Ja zaakceptowałem swoją chorobę. Z perspektywy czasu mogę to śmiało powiedzieć. Nie jest ona już dla mnie tematem tabu. Ostatnio nawet 15 minut otwarcie opowiadałem o swoim zdrowiu sklepikarce, która spojrzała na moje krzywe ręce i zaczęła rozmowę stwierdzeniem „O! Pana też to dopadło?”. Okazało się, że jakaś jej znajoma również chorowała na reumatoidalne zapalenie stawów. Ani mnie to nie zabolało, ani nie zestresowało. Po prostu taki jest stan faktyczny – jestem chory i dlaczego mam się tego wstydzić? Przecież to nie oznacza, że jestem gorszy. Przy okazji przedstawiłem przemiłej Pani jak wygląda życie chorych i obaliłem mit, że „reumatyzm” dotyczy tylko starszych osób.

Akceptacja przyszła do mnie z czasem, który musiałem poświęcić na to by:

  • poukładać sobie wszystko w głowie
  • nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości
  • przeżyć trudne i podbramkowe sytuacje, które musiałem przeżyć by zmienić perspektywę na samego siebie
  • przekonać się, że choroba to nie wyrok śmierci
  • przejść przez fale załamań, skrajnego myślenia, smutku, gniewu, zaprzeczenia itp. by oczyścić się z tego co negatywne i złe
  • udowodnić samemu sobie, że jest coś więcej poza „byciem chorym”

Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo, ale chce Wam tylko pokazać jak bardzo długą drogę przeszedłem do akceptacji RZS-u. Jednocześnie chcę podkreślić, że akceptacja nie oznacza spokoju, ani ukojenia. W dalszym ciągu czasami mam sytuacje, w których po prostu czuje się zagubiony. Zmiana jednak polega na tym, że już się tego nie boję i wiem co mam robić by było dobrze. Nauczyłem się żyć z bólem, ograniczeniami i tym wszystkim co jest związane z RZS-em. I wiecie co? Jest mi teraz łatwiej żyć…

A czy Ty zaakceptowałaś/łeś już fakt, że chorujesz na RZS?

Oceń ten wpis SłabyPrzeciętnyŚredniCiekawyBardzo ciekawy (11 oddanych głosów. Średnia ocena: 5,00 )

Loading...